Uwielbiam recykling. Powtarzam się, ale cóż można począć z natręctwem.
Szukałam, szukałam i znalazłam. Postanowiłam zrobić sobie koszyk na robótki szydełkowo-drutowe. Pogrzebałam tu i ówdzie i z zakamrków garderogy wyciągnęłam piękną pomarańczową linę. Jakiś czas temu widziałam dywanik robiony ze sznurka i to mnie zainspirowało.
Zanurkowałam w przepastnym kartonie z resztkami i wyciągnęłam melanżową bawełnę. Zakasałam rękawy i zaczęło się... Głupia lina uciekała, palce były mało giętkie, że o szydełku nie wspomnę. I jeszcze mąż, który głośno protestował. Dlaczego? Dlatego, że 10 lat temu kupił ową linę pierworodnemu do zabawy w piratów. Świetnie nadawała się na olinowanie okrętu, rozciąganie żagli i pętanie zagarniętych w niecnym pirackim procederze jeńców.
A tu już, bez pytania, profanuję jakże przydatny element wyposażenia każdego chłopca.
Obiecałam, że liny nie potnę i w razie, jakby co, bedzie można ją wykorzystać w całości. Tylko zastanawiam się, kiedy i po co? :)
Na żywo wygląda jeszcze lepiej :)) Potwierdzam :))
OdpowiedzUsuńSwietny!
OdpowiedzUsuńHa ha, juz od dawna mialam ochote zrobic taki koszyczek !!! Jest rewelacyjny !!! Pozdrawiam, Kasia z http://kasiaknits.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZainspirowalas mnie. Od duzszego czasu zastanawialam sie jak rozwiazac problem koszykow do wyrastania chleba w "moich" wymiarach. Te, ktore kupilam produkuja bochny albo za duze albo za male. Kupie wiec sztywny sznur lub witki o po prostu szydelkiem polacze. Trzymaj kciuku, zeby wyszedl :)
OdpowiedzUsuńDobry pomysł Malarka :)
OdpowiedzUsuńNo i w końcu dotarłam do Pani bloga! Genialny koszyczek! Chciałabym umieć tak szydełkować :)
OdpowiedzUsuń