piątek, 18 października 2013

Mało czasu...

...a tyle pomysłów, inspiracji, rzeczy odłożonych na później. Chciałabym zrobić to i owo. Książka leży i czeka na zakończenie czytania. W pracowni coraz więcej zgromadzonych do przerobienia, naprawienia i innego wykorzystania rzeczy. Komputer pęka w szwach. Na dysku C nie ma już miejsca. A jeszcze tyle zostało do zapisania, ściągnięcia, narysowania, zeschematyzowania.
24 to mało.
Weekend to mało.
I tak kończy się na pieczeniu, bo jak odmówić chłopakom przyjemności zjedzenia zdrowego i pysznego obiadu, ciasta, chleba...
A ile wiedzy trzeba jeszcze przyswoić. Decoupage, frywolitki, schematy szydełkowe, drutowe.
A ile wiedzy zalegającej w szarych komórkach przyswoiłam. Dużo, nawet bardzo. Wykorzystuję? W części. Świat idzie ku nieznanej przyszłości, zmienia się tu i teraz, przybywa wiele, ubywa trochę, starość blisko coraz bliżej.
Jesienna pogoda, deszcz i zimno przygnębiają, ale jeszcze chwila i czas dla rodziny i dla mnie.
To mówiłam ja czarownica (spostrzeżenia, jakże trafne, syna, którego poprosiłam o opinię o wyrobie).


wtorek, 8 października 2013

Sobota przy szydełku

Nie wiem, jak Wam, ale mnie przybory rękodzielnicze rozchodzą się po cały domu. Ciągle szukam szydełka, nożyczek, centymetra krawieckiego, ołówka, igieł. Postanowiłam więc uporządkować się i wykonałam własnoręcznie organizer na starym wieszaku. Wykorzystałam także do tego celu resztki włóczek, które wyciągnęłam z przepastnego pudła resztkowego przy okazji rozplątując nierozplątywalne. Pofantazjowałam i wymyśliłam takie cudo:
Najbardziej dumna jestem z zielonego serduszka - poduszeczki na igły i czerwonego kwiatka, z którego, o dziwo, nie wypadają szydełka. :) Lubię być kreatywną i myślę o wykreowaniu świątecznego renifera. Koniecznie z resztek, żeby był kolorowy. A może z worków foliowych na śmieci? Potnę je na paseczki, powiążę i szydełkiem wykonam.
A skoro mogę, to bez pytania umieszczam.

Rurki, rureczki, rur

W poszukiwaniu dziadka do orzechów, który jak na złość gubi się jesienią i znajduje wiosną, trafiłam na foremki do wypieku rurek. Pamiętam ich smak z dzieciństwa. Umiem je upiec, ale... za nic nie pamiętam i nie mogę odnaleźć przepisu na krem. Wiem, że był różowy i smakował przepysznie. I na pewno nie była to bita śmietana, bo mama jej nigdy nie robiła.
Rurki od zakupu robiłam raz. Z lenistwa zaopatrzyłam się też w gotowy krem do karpatki. Smakowało, ale to nie było to.
Do piątku może znajdę przepis, ale jakby ktoś dysponował i zechciał się podzielić, to chętnie przygarnę, a i jakiś swój oddam w dobre ręce :)
Przepis ze starego zeszytu z przepisami. Takiego poplamionego, często używanego i z dużą ilością dopisków (wraz ze zmianą mojego miejsca na ziemi zmieniały się piekarniki - gazowy, elektryczny, z termoobiegiem i każdy piekła inaczej).

Składniki:
·       ½ kg mąki
·       250 dkg masła
·       ¼ litra śmietany
·       Cukier wanilinowy

Uwagi:

Sposób wykonania:
1.  Zagnieść krucze ciasto i wstawić na kilka godzin do lodówki (robię dzień wcześniej)
2.  Rozwałkować na 3 – 4 mm ciasto.
3.  Kroić paski.
4.  Nawijać na rurkę uprzednio posmarowaną tłuszczem od węższej strony (pamiętać, żeby nie zakleić szerszej części foremki, bo nie zejdą gotowe rurki)
5.  Układać na blaszce posmarowanej tłuszczem i piec na złoty kolor (można wcześniej obtoczyć grubym cukrem)
6.  Nadziewać masą (bita śmietana, krem do napoleonek… lub tą różową masą, którą zgubiłam)
7.  Podawać posypane cukrem pudrem z wanilią.
Temperatura: Jak dla ciasta kruchego - od 180 do 200 stopni C­
Czas pieczenia: Tak długo, aż się zarumienią.

Tabelka natomiast pochodzi ze sporządzonego przeze mnie katalogu przepisów. Zebrałam i umieściłam w poszczególnych folderach zapiski z luźnych kartek. Kartki miałam wyrzucić. Już pięć lat czekają. Nie mogę, bo z każdą z nich wiąże się jakaś historia. Mniej lub bardziej ważna, ale moja własna. Związana z osobami, gestami, nastrojami, smakołykami, jakie właśni jadłam i opowieściami, ploteczkami, śmiechem czy łazami.

piątek, 4 października 2013

wrześniowe pieczenie

Wzięłam udział i upiekłam.
Trochę zmodyfikowałam przepis z bloga http://zapachchleba.blogspot.com.
Mój chleb jest z suszonymi pomidorami (dostałam słoiczek od koleżanki Joanny). Pyszny. Skórka chrupiąca, środek dobrze wyrośnięty dziurawy i pomidorowo - ziołowy. 
Piekłam wspólnie z:
Anna  ŻYCIE OD KUCHNI <http://ankawell.blogspot.com/>


Dziewczyny, dziękuję za pomysł spotkania wrześniowego. Mam nadzieję na następne.

Upiekłam według przepisy (za Wisłą) - wprowadzone przeze mnie zmiany zapisałam kursywą.

Pszenny Chleb Oliwkowy (z suszonymi pomidorami)
Wszystkie składniki wymieszać i pozostawić na blacie kuchennym na 12-16 godzin.
(wg J. Hamelmana)

Zaczyn płynny
30 g aktywnego zakwasu (może być pszenny lub żytni, trzeba go dzień wcześniej wyciągnąć z lodówki i odkarmić)
150 g maki pszennej, chlebowej
180 g wody


Ciasto chlebowe
360 g płynnego zaczynu
360 g wody (lekko ciepłej)
720 g mąki - to jest 90 g maki pszennej pełnoziarnistej + 630 g mąki chlebowej. Dodałam 720 g mąki typ 650
2 łyżeczki soli
200 g oliwek (odcedzonych i osuszonych). Dodałam suszone pomidory. Odsączyłam je z oliwy i posiekałam.

  1. Połączyć zaczyn z wodą, dodać pozostałe składniki oprócz oliwek (suszonych pomidorów) i wyrabiać robotem 3 minuty na pierwszym biegu, a następnie 3 minuty na biegu drugim. Dodać oliwki (pokrojone pomidory suszone) i wyrobić tak aby połączyły się z ciastem. Można też wrobić je ręcznie. Wyrabiałam w thermomix dwa razy po 3 minuty na pozycji Interwał.

  2. Zostawić do wyrośnięcia, pod folią na 2,5 godziny. W tym czasie odgazować dwukrotnie, delikatnie rozciągając i składając. Chleb rósł w misce, drewnianą łyżką w czasie wyrastania 2 razy przełożyłam, żeby odgazować.

  3. Podzielić ciasto na dwa małe bochenki.

  4. Bochenek pozostawić do wyrośnięcia na blacie na 1-2 godziny. Piec chleb (druga półka od dołu) wygrzanej dobrze blasze w piekarniku nagrzanym do 250 stopni przez 15 minut z parą (wstawiłam mały garnek z wodą), a następnie bez pary w temperaturze 220 stopni jeszcze przez 15-20 minut.





Wiklinowy kosz

Papierową wiklina zainteresowałam się w zeszłym roku. Coś tam popróbowałam, ale nie bardzo mi wychodziło. Dużo czytałam na ten temat, przyglądałam się różnorodnej twórczości, przede wszystkim wyszukując w Internecie blogowiska rękodzielników. I znalazłam dwa, które w przystępny i obrazowy sposób pozwoliły mi zgłębić tajniki wikliniarstwa – kręcenia J rurek, wyplatania, lakierowania, barwienia, usztywniania. Najfajniejsze są ci twórcy, którzy wykorzystują naturalne środki. I tak zgłębiłam tajniki farbowania kawą, sokiem, lakierowania zawiesiną z mąki.
Nie było łatwo. Wredne rurki rozkręcały się, klej kleił mi palce a nie papier.

 Pierwsza choinka bardzo przypomina leśne karłowate drzewko, które samotnie stoi w zagajniku. Ale to nic, przybiorę ją i będzie świąteczna ozdoba. Koszyczki sprzed roku nieźle wyglądają na toaletce.
Przy okazji odkryłam, że najlepiej kręci mi się z papieru z książki telefonicznej i katalogu vacansoleil. Nigdy nie wybrałam z niego żadnej wycieczki, ale za to wyplotłam pierwszy duży kosz J





Korzystałam z: